niedziela, 29 grudnia 2013

Rok mojego życia


               
                 Z całą stanowczością mogę stwierdzić, że ten rok był pełen emocji. I to skrajnie różnych. Dużo wydarzyło się w moim życiu. Czasami mam wrażenie, że… dużo za dużo. Na pewno wiele się nauczyłem, jak to człowiek – na własnych błędach. I niestety na cudzych również. Różne rzeczy przez ten rok robiłem. Przede wszystkim, byłem wtedy i nadal jestem studentem Politechniki Wrocławskiej, współpracowałem z chórkiem szkolnym, byłem wychowawcą kolonijnym, a nawet miałem swoje 4 minuty w telewizji.
                Tak, dosłownie cztery, bo tyle właśnie mniej więcej poświęcił mi czasu antenowego Polsatu montażysta programu „Must be the Music”. Emisja tego odcinka odbyła się 10 marca. Trzeba było mnie wtedy widzieć… o tym, że w ogóle i akurat tego dnia pojawię się w telewizji dowiedziałem się smsem od koleżanki, która zobaczyła moje zdjęcie wstawione na fanpage programu na facebooku. Byłem wtedy pod dworcem głównym we Wrocławiu. Do tej pory się zastanawiam, jak mi się udało opanować emocje i dojechać samochodem pod blok. Na moje szczęście umieszczono mnie gdzieś pod koniec odcinka, więc zdążyłem. Oglądałem to, siedząc… za krzesłem. To naprawdę dziwne uczucie zobaczyć siebie w telewizji. Ale cała historia zaczęła się nieco wcześniej. Precasting we Wrocławiu był pod koniec listopada 2012r. Potem zaproszono mnie na casting główny do Warszawy – nagrania odbyły się  w połowie stycznia. Niestety ze względu na obowiązującą mnie umowę nie mogę zbyt wielu szczegółów zza kulis zdradzić. Traktuję udział w tym programie jako świetną przygodę. Fantastyczna przyjacielska atmosfera i możliwość zobaczenia tego wszystkiego od kuchni – niesamowite wrażenia. A na scenie? Zero stresu. Sam siebie zaskoczyłem. A te 4x nie? Dla mnie najważniejsze, że świetnie się tam bawiłem i chyba nie spodziewałem się wtedy niczego więcej.
                W tym samym czasie toczyłem bój z pierwszą w moim życiu końcówką semestru na studiach. Łatwo nie było, nie obyło się też bez ofiar. Niestety nie udało mi się zaliczyć tak „uwielbianej” przez wszystkich studentów analizy matematycznej. Ano, za błędy trzeba płacić, czasami niestety tak wysokie ceny również. A w kategorii tego błędu mogę rozpatrywać to, że w skupieniu się na nauce przeszkodziło mi zbytnie zaangażowanie w coś innego.
                Współpraca z chórkiem to to co od września 2012r. do maja 2013r. pochłaniało większość mojego wolnego czasu, a przede wszystkim moich myśli. Jestem dumny z tego co udało nam się wypracować i co udało mi się „wyciągnąć” z młodych, niedoświadczonych głosów. Tym bardziej, ze sam nie jestem żadnym profesjonalistą. Starczyło mi jednak na tyle pomysłu i muzykalności, aby tego z pomocą innych dokonać. Moja współpraca musiała się zakończyć w dość nieprzyjemnych dla mnie okolicznościach. Nie chce powiedzieć, że żałuje tej współpracy, ale muszę stwierdzić, że ogromnie żałuję zbyt wiele poświęconego czasu, którego, okazało się, niektórzy nie potrafią chyba docenić.
                Na szczęście nie towarzyszyły mi tylko te silnie negatywne (i niszczące) emocje. Chyba najlepszym co mogło mi się przytrafić była… praca. Tylko 11 dniowa co prawda, ale najwspanialsza pod słońcem. Czyli moja kolejna życiowa rola: pan opiekun. Z racji, że na ten temat mógłbym napisać naprawdę bardzo dużo pozwolę odesłać sobie zainteresowanych czytelników do jednego z moich poprzednich wpisów: http://serewencik.blogspot.com/2013/09/najlepsza-praca-swiata.html
                A co potem? Nowy semestr na uczelni. Ale taki zupełnie inny. Bez wcześniejszych zobowiązań, z mniejszą ilością zajęć. Inaczej, ale nie gorzej. Sama końcówka roku zaś przynosi nadzieję na coś nowego. Może dzięki pewnej współpracy zacznę się choć trochę zbliżać do dawno już wyśnionych sobie celów. I to daje napęd do działania. No i oczywiście perspektywa kolejnego sezonu pracy jako opiekun kolonijny. A czas pokaże, czy podołam kolejnym wyzwaniom.
               Wielu rzeczy się przez ten rok nauczyłem, wiele rzeczy zrobiłbym pewnie inaczej – ale wtedy nie byłbym mądrzejszy o to, o co jestem. Ot, taki paradoks. Szkoda, że zwykle bolesny. Niestety ludzie potrafią ranić. Są na szczęście też tacy, którzy przywracają wiarę, dają nadzieję, wywołują radość i uśmiech na twarzy. A co najważniejsze – potrafią z nieukrywaną szczerością docenić czyjeś starania. To co muszę w sobie zmienić, to chyba przestać się tak przejmować tymi, którzy na to nie zasługują – w końcu, jeśli ktoś cię nie szanuje, to czemu ty masz tego kogoś szanować, prawda? Może to zbyt trywialne i proste, ale chyba logiczne. I nie będę osobą, która woli wszystko za sobą zamknąć, zapomnieć, zaszufladkować… Finalnie wiele rzeczy trzeba rozpatrywać w kategorii błędu a zaufanie do ludzi brutalnie się weryfikuje i to, co się stało się nie odstanie. Już za późno na sentymenty. Czas udowodnić, ile jest się naprawdę wartym.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz