niedziela, 29 grudnia 2013

Rok mojego życia


               
                 Z całą stanowczością mogę stwierdzić, że ten rok był pełen emocji. I to skrajnie różnych. Dużo wydarzyło się w moim życiu. Czasami mam wrażenie, że… dużo za dużo. Na pewno wiele się nauczyłem, jak to człowiek – na własnych błędach. I niestety na cudzych również. Różne rzeczy przez ten rok robiłem. Przede wszystkim, byłem wtedy i nadal jestem studentem Politechniki Wrocławskiej, współpracowałem z chórkiem szkolnym, byłem wychowawcą kolonijnym, a nawet miałem swoje 4 minuty w telewizji.
                Tak, dosłownie cztery, bo tyle właśnie mniej więcej poświęcił mi czasu antenowego Polsatu montażysta programu „Must be the Music”. Emisja tego odcinka odbyła się 10 marca. Trzeba było mnie wtedy widzieć… o tym, że w ogóle i akurat tego dnia pojawię się w telewizji dowiedziałem się smsem od koleżanki, która zobaczyła moje zdjęcie wstawione na fanpage programu na facebooku. Byłem wtedy pod dworcem głównym we Wrocławiu. Do tej pory się zastanawiam, jak mi się udało opanować emocje i dojechać samochodem pod blok. Na moje szczęście umieszczono mnie gdzieś pod koniec odcinka, więc zdążyłem. Oglądałem to, siedząc… za krzesłem. To naprawdę dziwne uczucie zobaczyć siebie w telewizji. Ale cała historia zaczęła się nieco wcześniej. Precasting we Wrocławiu był pod koniec listopada 2012r. Potem zaproszono mnie na casting główny do Warszawy – nagrania odbyły się  w połowie stycznia. Niestety ze względu na obowiązującą mnie umowę nie mogę zbyt wielu szczegółów zza kulis zdradzić. Traktuję udział w tym programie jako świetną przygodę. Fantastyczna przyjacielska atmosfera i możliwość zobaczenia tego wszystkiego od kuchni – niesamowite wrażenia. A na scenie? Zero stresu. Sam siebie zaskoczyłem. A te 4x nie? Dla mnie najważniejsze, że świetnie się tam bawiłem i chyba nie spodziewałem się wtedy niczego więcej.
                W tym samym czasie toczyłem bój z pierwszą w moim życiu końcówką semestru na studiach. Łatwo nie było, nie obyło się też bez ofiar. Niestety nie udało mi się zaliczyć tak „uwielbianej” przez wszystkich studentów analizy matematycznej. Ano, za błędy trzeba płacić, czasami niestety tak wysokie ceny również. A w kategorii tego błędu mogę rozpatrywać to, że w skupieniu się na nauce przeszkodziło mi zbytnie zaangażowanie w coś innego.
                Współpraca z chórkiem to to co od września 2012r. do maja 2013r. pochłaniało większość mojego wolnego czasu, a przede wszystkim moich myśli. Jestem dumny z tego co udało nam się wypracować i co udało mi się „wyciągnąć” z młodych, niedoświadczonych głosów. Tym bardziej, ze sam nie jestem żadnym profesjonalistą. Starczyło mi jednak na tyle pomysłu i muzykalności, aby tego z pomocą innych dokonać. Moja współpraca musiała się zakończyć w dość nieprzyjemnych dla mnie okolicznościach. Nie chce powiedzieć, że żałuje tej współpracy, ale muszę stwierdzić, że ogromnie żałuję zbyt wiele poświęconego czasu, którego, okazało się, niektórzy nie potrafią chyba docenić.
                Na szczęście nie towarzyszyły mi tylko te silnie negatywne (i niszczące) emocje. Chyba najlepszym co mogło mi się przytrafić była… praca. Tylko 11 dniowa co prawda, ale najwspanialsza pod słońcem. Czyli moja kolejna życiowa rola: pan opiekun. Z racji, że na ten temat mógłbym napisać naprawdę bardzo dużo pozwolę odesłać sobie zainteresowanych czytelników do jednego z moich poprzednich wpisów: http://serewencik.blogspot.com/2013/09/najlepsza-praca-swiata.html
                A co potem? Nowy semestr na uczelni. Ale taki zupełnie inny. Bez wcześniejszych zobowiązań, z mniejszą ilością zajęć. Inaczej, ale nie gorzej. Sama końcówka roku zaś przynosi nadzieję na coś nowego. Może dzięki pewnej współpracy zacznę się choć trochę zbliżać do dawno już wyśnionych sobie celów. I to daje napęd do działania. No i oczywiście perspektywa kolejnego sezonu pracy jako opiekun kolonijny. A czas pokaże, czy podołam kolejnym wyzwaniom.
               Wielu rzeczy się przez ten rok nauczyłem, wiele rzeczy zrobiłbym pewnie inaczej – ale wtedy nie byłbym mądrzejszy o to, o co jestem. Ot, taki paradoks. Szkoda, że zwykle bolesny. Niestety ludzie potrafią ranić. Są na szczęście też tacy, którzy przywracają wiarę, dają nadzieję, wywołują radość i uśmiech na twarzy. A co najważniejsze – potrafią z nieukrywaną szczerością docenić czyjeś starania. To co muszę w sobie zmienić, to chyba przestać się tak przejmować tymi, którzy na to nie zasługują – w końcu, jeśli ktoś cię nie szanuje, to czemu ty masz tego kogoś szanować, prawda? Może to zbyt trywialne i proste, ale chyba logiczne. I nie będę osobą, która woli wszystko za sobą zamknąć, zapomnieć, zaszufladkować… Finalnie wiele rzeczy trzeba rozpatrywać w kategorii błędu a zaufanie do ludzi brutalnie się weryfikuje i to, co się stało się nie odstanie. Już za późno na sentymenty. Czas udowodnić, ile jest się naprawdę wartym.



sobota, 21 grudnia 2013

Wesołych Świąt

Wesołych świąt -
                
             Można napisać tak mało i tak dużo zarazem. Ale co tak naprawdę chcemy przekazać takim stwierdzeniem? Myślę, że większości z nas kojarzy się to z życzeniem spędzenia tych trzech dni w rodzinnej, spokojnej i przyjaznej atmosferze. Święta Bożego Narodzenia to jednak niezwykle wyjątkowy czas. I oprócz takiej interpretacji równie ważne, a może i ważniejsze jest to w jaki sposób to przekazujemy. Cała tajemnica w tym aby życzyć komuś „Wesołych Świąt” szczerze i prosto z serca. I aby ta osoba odebrała to z radością i uśmiechem na ustach. Im więcej będzie osób którym możemy złożyć takie życzenia, tym weselsze będę nasze święta.


Abyście takie życzenia mogli wysyłać i otrzymywać.
Wasz trochę odlotowy inżynierek.

fot. Piotr Podembski

http://serewencik.wrzuta.pl/audio/6psp3xiZ9Q6/piotr_podembski_-_uciekali_cover


czwartek, 24 października 2013

Pasji jest wiele. Jedna z moich: fotografia


       Mam w życiu naprawdę wiele rzeczy, które mnie interesują i którymi chciałbym sie zajmować. Oczywistym jest, że nie na wszystko starcza czasu, a także warunków czy możliwości. Ale cokolwiek robię staram się robić od poczatku do końca i z zaangażowaniem. Dzisiaj chciałbym opowiedzieć trochę o moim zamiłowaniu do fotografii.
      Prawdopodobnie nie wzięło mi się to znikąd. Mój Ś.P. dziadek dysponował dość niewielką, ale ciekawą kolekcją analagowych aparatów, czy lustrzanek. Sprzęt w tej chwili niestety niesprawny. Zdjęcia jednak się zachowały. Zarówno w formie przeźroczy jak i już wywołanych zdjęć. Oto kilka z nich:



   
Te konkretnie pochodzą z przeźroczy i zostały przerzucone do postacji cyfrowej dość spartanskim sposobem - mianowicie sfotografowaniem ekranu na który obraz wyrzucał rzutnik. Stąd taka ich jakość.





Te zostały zeskanowane z już wywołanych zdjęć.

Moim skromnym zdaniem te zdjęcia mają coś w sobie. Charakteru nadaje im też na pewno nadgryzienie zębem czasu. Gdzieś w genach musiało przejść na mnie zamiłowanie do robienia zdjęć.
       Zacząłem się interesować fotografią trochę poważniej jeszcze w czasach gimnazjum, niestety nie dysponowałem wtedy ani dużą wiedzą, ani odpowiednim sprzętem. Pierwszy aparat o jakim mogłem powiedziec, że miał w sobie coś z profesjonalizmu i można się nim było pobawić na innym ustawieniu niż automatyczne to niepozornie wyglądający ale dużo potrafiący Nikon Coolpix P6000. Pomimo swoich niewielkich rozmiarów dysponuje naprawdę dobra optyką oraz szeroko konfigurowalnym oprogramowaniem. Co sprawia, że można w nim spowodzeneim znaleźć możliwości konfiguracji porównywalne z amatorskimi lustrzankami. Oto kilka zdjęć wykonanych tym aparatem:





      Tak "na serio" zaczęło się jednak, gdy nadarzyła mi się okazja do zakupu lustrzanki cyfrowej. Był to strzał w dziesiątkę. Sprzęt może nie najmłodszy, ale bardzo podoba mi się charakter i jakość zdjęć z niego pochodzących. Obecnie posiadam aparat w konfiguracji:

Canon EOS 300D + obiektywy:
  Canon EF-S 18-55 f3.5-5.6 - czyli tak zwany kitowy ;) (standartowy)
  Canon EF 80-200mm f/4.5-5.6 - teleobiektyw
oraz mój ulubiony:
  Canon EF-S 50mm f/1.8 - tzw. portretówka

Podczas pracy na tym aparacie poznałem tajniki fotografii oraz wypracowałem sobie jakieś tam wyczucie co do dobierania parametrów i kształtowania kompozycji.
Zanim zanim pokażę Wam efekty pracy na moim Canonie chciałbym wspomnieć również o aparacie, który mam od czasu do czasu okazję wykorzystywać i nim pracować. Jest to półprofesjonalna lustrzanka firmy Sony, model Alfa 700 ze standartowym obiektywem Sony 18-105mm w zestawie z gripem oraz zewnętrzną lampą. Klasa sprzętu - nie ma co porównywać. Ale myślę, ze każdy z nich trochę inaczej rysuje zdjęcia i mają one inny charakter. Oba jednak mają to "coś" w zdjęciach.

Kilka zdjęć wykonanych przeze mnie Canonem i Sony mam zgromadzone w jednym miejscu. A dokładnie tutaj: http://serewencik.flog.pl/archiwum/ . Zapraszam Was serdecznie do obejrzenia.

        Nie uważam się w żadnym wypadku za profesjonalistę jeśli chodzi o fotografię, ale napewno wiem o niej ciut więcej niż przeciętny człowiek. I wykorzystuje to w codziennym życiu - staram się aby zdjęcia które robię zawsze miały w sobie coś wyjatkowego i były przy tym przyjemne dla oka. Jestem samoukiem i wciąż się uczę.

Wytrwałym - dziękuję :)
i pozdrawiam: serewencik












poniedziałek, 14 października 2013

Z "k*" "ch*" "p*" pod latarnie rzeczywistości.

Witam Was po dłuższej przerwie.

         Do napisania tego postu zbieram się już od jakiegoś czasu i chyba właśnie nastąpił punkt kulminacyjny. Tak, będzie tu trochę osobistych żali do otaczającego świata i szarej rzeczywistości z mojego punktu widzenia. A konkretnie o ilości wulgarności wypowiedzi jakie mnie ostatnio zwykły otaczać... i może nie byłoby w tym nic dziwnego, jakby mógł ktoś "w tych czasach" pomyśleć, ale gdy problem dosięga osób, a scislej mówiąc nastolatków - NAWET od 10 roku życia poczynając. No mnie szlag trafia.
         Żeby jednak nie być hipokrytą na samym wstępie, zacząć muszę od przyznania się, że mi również zdarza się przeklinać i używać wulgarnych słów. Jakkolwiek można oceniać samego siebie - wydaje mi się, że stosunkowo rzadko. Najczęściej w sytuacjach mocnego zdenerwowania, rozdrażnienia. Nie chcę siebie ani nikogo kto w takich sytuacjach tak robi usprawiedliwiać, bo nie pochwalam tego, ale człowiek jest tylko człowiekiem, wiadomo. Nie zdarza mi się jednak używac takiego słownictwa, co chyba najważniejsze, w publicznych wypowiedziach.
         Postanowiłem odpowiedzieć sobie na pytanie: po co nam te wulgaryzmy wogóle? Poza powodami czysto emocjonalnymi, które w poprzednim akapicie opisałem, nasunęła mi się odpowiedź w kontekście czegoś co można by nazwać przekazem artystycznym. Zdarza się czasami w piosenkach, wierszach itd., że występują owe słowa. I są one wtedy jak najbardziej publiczne i wychodzą poza wąski krag osób czy ciszę własnych czterech ścian. Wierzę jednak, że jeśli ktoś decyduję się na tak odważny krok jak wprowadzenie tych słów do obiegu publicznego robi to w pełni odpowiedzialnie i świadomie. W celu bardzo mocnego podkreślenia swojej wypowiedzi, czy może właśnie... uzyskania kontrowersyjności. I jest w stanie wziąć za to pełną odpowiedzialność. Daleko nie trzeba szukać - chociazby piosenka zespołu Video - "będzie piekło" w wersji nieocenzurowanej, gdzie moim zdaniem wulgaryzm w refrenie jest z lekkim przymrużeniem oka dla uzyskania kontorwersyjności. I piosenka Agnieszki Chylińskiej - "Gorąca prośba", gdzie wulgaryzmy są wyrażeniem silnych emocji - pasujących do charakteru całego utworu i stylu muzycznego w którym istnieje.
        I dochodzimy w końcu do sedna tematu: jest moim skromnym zdaniem więcej niż subtelna różnica pomiędzy świadomym i celowym użyciem wulgaryzmów w publicznej wypowiedzi, a szastaniem k*****i na lewo i prawo przy każdej mozliwej okazji w formie przecinków i to tam gdzie jest to kompletnie niepotrzebne. Jednak jeśli robią to dorośli, świadomi, ukształtowani społecznie ludzie - to ich wybór, ich sprawa, ich życie, oni ponoszą (lub nie) konsekwencje takiego "bycia" - choć mnie to denerwuje, nic mi do tego. Ale na Boga... dzieci i młodzież w wieku 11, 12, 13, 14 i dalej lat?! To jest wręcz przerażające.
        Tak, prawda. Z opisanych choćby wcześniej powodów wulgaryzmy otaczają ich od dziecka. Ale czy naprawdę nikt nie nauczył innych, normalnych sposóbów dochodzenia swoich racji, wypowiadania się, czy przedstawiania dosadnie swojego zdania? Uzywanie wulgaryzmów w tym wieku stało się oznaką dojrzałości? Jeśli tak to warto się zastanowić w którym miejscu popełniono błąd i jak to naprawić. Bo z moich obserwacji wynika, że młodzi ludzie, którzy się w ten sposób wypowiadają widzą w takiej drodze jedyny, pewny, skuteczny i niezastępowalny niczym innym sposób na trafną uwagę czy ripostę.
        Wracajac do końcówki czwartego akapitu: schemat jest chyba dziecinnie prosty - im mniej dorośli ludzie używać będą wulgaryzmów tym mniej uczyć się ich będzie ta najmłodsza część naszego społeczeństwa, która.. kiedyś dorośnie. Miejmy świadomość, że one istnieją, ale oprócz tego znajmy ich siłę, ich przekaz i moc. To tak jak z posiadaniem broni palnej - nie wystarczy wiedzieć jak strzelać, trzeba wiedzieć jaki jest tego efekt i jakie będą tego konsekwencje. Bo czy potrzebne nam żeby każdy nosił przy sobie niezabezpieczoną broń potrafiąca w nieodpowiednim momencie zranić drugiego człowieka? I to chyba w najgorszy mozliwy sposób - raniąc uczucia, albo obrażając. I czy chcemy aby dysponowały nią dzieci, czy młodzież? Ja nie.

poniedziałek, 16 września 2013

Dziele się.

Witam ponownie.

 Dziś... trochę inaczej. Nie będę się zbytno rozpisywał, bo... chciałbym się po prostu czymś podzielić. Przychodzą czasami takie dni, rzadko bo rzadko, ale wtedy coś mnie "strzeli" i napisze coś co możnaby nazwać wierszem. Ma to ścisły związek z wydarzeniami z mojego życia. To chyba sposób na wyrzucenie czegoś z siebie. Te 3 twory wierszopodobny pochodzą z baaardzo różnych czasów (sprzed kilku lat nawet) - jeden jest jednak aktualny. Który? Niech to pozostanie zagadką i moją tajemnicą.


'My-powietrze
traktujemy się jak powietrze
każde w swej atmosferze
każde w swym świecie
w podróży po tlen

szukając swej drugiej połowy
mijamy siebie
traktując się jak powietrze
w podróży po tlen

idąc potem przez życie
każde w swym świecie
będziemy żałować
tej podróży po tlen.



'Ognisko wspomnień
Oddaj siebie, oddaj kawałek swego życia.
Bóg podobno z dobrych uczynków rozlicza.
Myślisz, że ktoś to docenia.
Wierzysz, że spełnisz czyjeś marzenia, bo…
przecież tyle ich jest do spełnienia.
Jak bardzo można się pomylić.
Masz nauczkę, nie ufaj chwili.
Niech niesie Cię to co krótkotrwałe.
Choć z pozoru tak wspaniałe.
Ludzie zniszczą wszystko.
I rozpalą to ognisko
pełne wspomnień.
Gdzie pogrzebią Ciebie.
I znajdziesz się w niebie.


 'Z aniołami
Gdy ktoś Cię rani, masz ochotę go zabić.
Masz ochotę zranić, spalić, powiesić i zgładzić.
Zrób to.
Zniszcz go jak tylko najlepiej potrafisz.
Nie szukaj dobrej okazji, bo
gdy od razu tego nie zrobisz – poczujesz co stracisz.
Nie bój się płakać! Rycz ile wlezie.
Bo nic tak na świecie bólu nie ukoi
jak woda.
Razem z cieczą niech twa złość i ból spłyną
i bądź na czyjejś drodze życia zabójczą miną.
Lecz gdy pochowasz go już swoimi myślami
w krainie własnej nienawiści zmieszanej ze wspomnieniami,
zastanów się, czy naprawdę chcesz go tam widzieć

z aniołami.


______________
serewencik

środa, 11 września 2013

Najlepsza praca świata.

                Inżynier – taki właśnie tytuł mają mi w założeniu przynieść studia na których aktualnie jestem. Łatwo nie jest, rzec by można, że na tą chwilę nawet bardzo nieciekawie. Przyszedł wrzesień i wszystko co do nadrobienia – nadrobić trzeba. „Kampania wrześniowa” (ostatniej szansy) nie oszczędza studentów. W przerwie od leżącej tu obok mnie fizyki siadam do bloga. Są też na szczęście wakacyjne wspomnienia do których uwielbiam wracać. I choć był to czas mojej pracy, nie miał kompletnie nic wspólnego z inżynierską sferą życia. Ale tak to ja mogę pracować.
                A o czym mowa? Kolonie Dziwnów 25.07 – 04.08.2013r. Wszystko zaczęło się jednak nieco wcześniej. Bez odpowiedniego kursu nikt nie zatrudniłby mnie jako opiekuna – a pomysł żeby nim zostać urodził mi się w głowie na początku tego roku. Pierwotne pobudki tego pomysłu, a dokładniej rzecz biorąc osoby, były zupełnie inne niż to się finalnie okazało. Jestem jednak ogromnie zadowolony, że zdecydowałem się na turnus szkół podstawowych, a nie gimnazjum.
                Kurs odbyłem we Wrocławiu, zajął mi on dwa weekendy. Wielu praktycznych rzeczy się tam dowiedziałem, rozświetliło mi to trochę rzeczywistość kolonijną od strony opiekuna, bo jako uczestnik poznałem ją już kilka lat wcześniej całkiem nieźle. Wszystkie te zajęcia praktyczne na kursie nakręciły mnie jeszcze bardziej na to żeby jechać na kolonie. I nie mogłem się doczekać wakacji. A potem pojawił się…
                Strach. Na tydzień przed koloniami. Naoglądał się człowiek wiadomości: 7 latek wyleciał na koloniach z balkonu i zginął, 13 latek odesłany przez opiekunów do domu przed czasem zginął w wypadku samochodowym. Wtedy to właśnie dotarło do mnie chyba tak naprawdę jaka to ogromna odpowiedzialność będzie na mnie spoczywała za, jak się później okazało, aż 17 młodych ludzkich istnień. No ale jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B.  Zebranie na parkingu. Dwa autokary już stoją. A tam z czasem pojawia się 76(!) dzieciaków razem z rodzicami, którzy oddają nam je w nasze ręce z wiarą, że się nimi dobrze zaopiekujemy. Opiekun jadący po raz pierwszy w tej roli: zawał na miejscu… prawie że ;).
                Osiem godzin podróży i jesteśmy w Dziwnowie. Przez ten czas poznało się już kilka osób bliżej, na tyle na ile to możliwe, ale kojarzę parę nazwisk. Dostaję od pani kierownik kartkę ze swoją grupą, a tam te kilka znajomych już osób, w głowie myśl: będzie dobrze J. Jeszcze kilka małych roszad i mam, siedemnaście „moich”, 11 dziewcząt, 6 chłopców - grupa II. Muszą ze mną wytrzymać najbliższe 10 i pół dnia, a ja z nimi. Jednak pomimo usłyszanego tego dnia pół-żartem, pół-serio „proszę pana, moja mama mówi, że jak my tu wszystkie jesteśmy to sobie pan z nami nie poradzi” to jednak moja własna myśl i przeczucie mnie nie zawiodły: to była chyba najlepsza grupa jaką mogłem sobie wymarzyć. Co ja mówię.. taką sobie właśnie wymarzyłem! Przez cały ten maj, czerwiec i lipiec, gdy starałem się sobie wyobrazić jak to będzie wyglądało i jacy oni będą. Oj no, nie da się nie powiedzieć, ze było kilka momentów gorszych kiedy pana opiekuna podniosło i trochę się zawiódł na niektórych. Ale najważniejsze to umieć przyznać się do błędu i starać się go naprawić – to się docenia. A wszystko to co ja robiłem to z myślą o bezpieczeństwie moich podopiecznych.
                Najlepszą recenzją tych fantastycznych 11 dni niech pozostanie ostatni wieczór i wyjście na plażę. To były takie łzy z odrobiną uśmiechu. Żal, że to wszystko się kończy, ale i radość z bycia razem.
I niezapomniany wyciskacz: „nigdy nie płakałam po koloniach, teraz tak – to znaczy, ze te były wyjątkowe” – czyli jak 12 latka może doprowadzić do łez pana opiekuna.
                Świat się będzie zmieniał, Wy się będziecie zmieniać. Przed Wami jeszcze dużo różnych fantastycznych chwil, może o mnie zapomnicie, ale żywię się odrobiną nadziei, że pomimo upływu lat czasem mnie wspomnicie. Ja o Was nigdy nie zapomnę: Milenka, Kinga, Nikolka, Gabi, Oliwka, Daria, Kamilka, Martynka, Ilonka, Paulinka, Weronika, Sergiusz, Oskar, Filip, Adrian, Michałek i Kubuś - tak, to o Was. Do zobaczenia!
                                                                                                                                                         
 pan opiekun                                                                                                                                                serewencik



wtorek, 10 września 2013

Hejtujo hejtery

Witam i na samym wstępie przepraszam za tytuł postu. Żaden inny nie odda jednak sedna tematu jaki chciałem dzisiaj poruszyć. Wszyscy użytkownicy portali takich jak kwejk, besty itd. powinni znać pochodzenie tego tytułu. Mem z niejakim panem z wąsami narzekającym na wszystko i wszystkich osiągnął swego czasu szczyty popularności w polskiej sieci. Z czego nie cieszył się specjalnie sam właściciel facjaty użytej do stworzenia owego obrazka. No ale, do rzeczy…
                Hejtowanie – temat rzeka poruszany milion razy i przez tyle samo osób nadal praktykowany. Według mojego skromnego słownika, bez podpierania się jakimikolwiek źródłami, „hejter” to ktoś kto bez bardziej sensownego powodu krytykuje kogoś lub czyjeś działania często w bardzo chamski i wulgarny sposób mający na celu poniżyć jego cel. Czemu zająłem się tym tematem? Ponieważ niejako dotknął on samego mnie. W bardzo małej skali co prawda, ale jednak.
                Na jednym z lokalnych portali internetowych mojego rodzinnego miasta w przeciągu ostatnich kilku miesięcy pojawiły się może około 3 artykuły/relacje z lokalnych wydarzeń w których miałem okazję brać udział, w 90% jako wokalista. I właśnie pod tymi to artykułami są jakby to delikatnie ująć, nieprzychylne mi komentarze. Mówiące, że nikt mnie już nie chcę słuchać, że nie mam talentu itp.  Nie, nie mam zamiaru się tym przejmować, ani specjalnie mnie to nie „rusza” a prawdę mówiąc nawet bawi. Jednak po jakimś czasie zastanowiło – co tak innym przeszkadza, że robię coś co sprawia mi przyjemność? Skoro różne organizacje kulturalne w Turku zapraszają mnie do występów, chcą abym z nimi współpracował – zgadzam się. Obie strony są zadowolone – ja robię to co lubię, a program imprezy ma kolejny punkt programu. Żebym nie wyszedł na totalnego hipokrytę – tak, wiem – nie każdemu musi się podobać mój głos, mój sposób bycia, czy piosenki które śpiewam. Ale jeśli znajdzie się choć kilka osób, którym będzie się to podobać – będę szczęśliwy. Programy tego typu imprez są zwykle bardzo różnorodne. Obok mnie występują inni wokaliści, inne zespoły, grupy taneczne. Każdy może znaleźć coś dla siebie. Kto nie ma ochoty mnie słuchać – nie musi! Tak proste, a tak mało oczywiste… przez te 10 czy 15 minut nie trzeba stać pod sceną a iść skorzystać z innych atrakcji imprezy – wrócić gdy będzie coś co nas zainteresuje. Nigdy nikt wszystkim nie dogodził.   
                Szukam wiec dalej powodu „hejtów”. Zauważyłem ciekawą zależność – we wcześniejszych latach też zdarzało mi się pojawiać na piórach lokalnych dziennikarzy i w obiektywach fotografów. Jednak hejty nasiliły się, a praktycznie zaczęły po emisji odcinka programu „Must be the music” z moim udziałem. Jeżeli ktoś chce skrytykować mój występ – proszę bardzo. Ja sam nie jestem z niego do końca zadowolony. Dodam tylko, ze miało na to wpływ kilka techniczno - organizacyjncych czynników o których tu niestety pisać nie mogę. Tak jak wszystkich uczestników tego programu obowiązuje mnie umowa, a przez to tajemnica na temat kulis realizacji i produkcji. Dalej. Jeśli ktoś uważa, że nie mam na tyle dużo talentu aby się tam pojawić. Nosz kurcze… chyba samo to, że dostałem 4x NIE od jurorów mówi o tym, ze nie nadawałem się, za słaby byłem do dalszych etapów. Samą emisję na antenie odczytuje już jako pewnego rodzaju sukces, a raczej satysfakcję i to własną, bo nie jest to nic wielkiego. Przez ten program przewinęło się multum ludzi ileś razy zdolniejszych ode mnie do których nawet nie mam prawa się porównywać. Ale czy trzeba tak ową opinię wyrażać za pomocą obrażających, w tym przypadku, mnie samego słów – przepraszam, ale jeśli tak to ja tego nie rozumiem.

Pozdrawiam
serewencik

p.s. jeżeli ktoś ma ochotę obejrzeć, ocenić – zapraszam:
http://www.ipla.tv/Must-be-the-music-odcinek-3/vod-5667127 od 1:04:50

poniedziałek, 9 września 2013

Od czegoś trzeba zacząć.

To będzie krótki post.

     Witam wszystkich serdecznie. Zgodnie z tytułem - taki to trochę szalony pomysł żeby założyć bloga. Jednak: czemu nie? Zgodnie z maksymą "kto nie ryzykuje ten nie ma": a nóż ktoś z chęcią przeczyta to co mi akurat palce na klawiature przyniosą. Nie będę teraz opisywał siebie, zwyczajnie nie lubię tego robić - moje posty napewno będa zdradzały wiele faktów o mnie. Jestem mimo wszystko winien chyba wyjaśnienie dalszej częsci tytułu. Przydomek "odlotowy inżynierek" nadała mi sama Olga "Kora" Jackowska podczas mojej przygody w programie "Must be the Music". To taka... pozostałość.

Pozdrawiam.
serewencik